Kilkanaście kilometrów marszu każdego dnia. 440 kilometrów polskiego wybrzeża. Piaszczyste plaże, zmienna pogoda. Nasza liderka w tym roku już szósty raz idzie brzegiem Bałtyku. Cel – proteza dla osoby z niepełnosprawnością i plaże dostępne dla wszystkich. Przeczytajcie jej historię.
Kobylańskie od drzwi do drzwi
W małej miejscowości pod Szczecinem mieszka Władysław Janicki, pradziadek Sylwii Biernackiej. Władysław Janicki jest sołtysem wsi Kobylanka i bardzo towarzyskim człowiekiem. Często chodzi od domu do domu i ze wszystkimi rozmawia. Zna wszystkich dobrze, zna ich problemy i stara się na nie odpowiadać. Jest niesamowitym gadułą, uwielbia słuchać ludzi, sam też chętnie odpowiada różne historie. Na te wyprawy często zabiera ze sobą Sylwię. On jest wysokim mężczyzną, ona małą dziewczynką, razem stanowią zgraną, kontrastową parę. Sylwia uwielbia te wyprawy, chłonie atmosferę życzliwości, urzeka ją magia kontaktu. Pradziadek na zawsze pozostanie dla niej wielką życiową inspiracją.
Władysław Janicki pełni swoją funkcję przez 17 lat, Sylwia mieszka w Kobylance do 15 roku życia. Potem idzie do szkoły do Szczecina.
Poszukiwania
W Szczecinie drugim domem staje się dla Sylwii Ośrodek Teatralny Kana. Odbywają się tutaj różne spektakle i warsztaty. Tu rodzi się zainteresowanie teatrem, a zwłaszcza teatrem alternatywnym. Sylwia próbuje zdawać do szkoły teatralnej, ale gdy się nie dostaje, to oddycha z ulgą. Interesuje ją wiele rzeczy – i psychologia, i socjologia i kultura i sztuka. Studia kulturoznawcze lepiej temu odpowiadają.
Jeszcze w trakcie studiów przeprowadza się z Poznania do Krakowa. To czas praktycznego sprawdzania, co ją interesuje. Początkowo pracuje w księgarni, potem odkrywa radiową pasję. Robi wywiady, nagrywa uliczne dźwięki. Jest reporterką pasma młodzieżowego Radia Kraków. Jednocześnie pracuje jako rzeczniczka prasowa festiwalu Etiuda i jako barmanka w jednej w knajp. Potrzebuje aż trzech prac, żeby się utrzymać.
Fotografię odkrywa już w czasie studiów kulturoznawczych. Początkowo chce być krytyczką teatralną, ale szybko okazuje się, że nie dla niej krytykowanie twórczej pracy innych. Zaczyna naukę na Wydziale Fotografii w czeskiej Opawie. To ważne i rozwijające doświadczenie, jeżeli chodzi o przyglądanie się sobie. Pierwszy rok jest trudny – dobrze zdaje wszystkie egzaminy, ale nie jest w stanie pokazać nikomu żadnej swojej pracy.
Miniaturowe kobiety
W krakowskim mieszkaniu Sylwii jest małe studio fotograficzne. Przychodzą głównie kobiety. Sylwia robi sesje portretowe, dokumentacyjne, ale dość szybko powstaje tu też coś w rodzaju fototerapeutycznej pracowni dla kobiet. Przed aparatem można poprzymierzać nie tylko ubrania, ale też różne nastroje i role. Sesja fotograficzna może być zabawą z wizerunkiem, ale także pracą nad docieraniem do rzeczywistych swoich potrzeb.
Na bazie sesji fotograficznych powstaje program trenerski „Różne twarze kobiecości”. Sylwia tworzy go Szkole Trenerów Organizacji Pozarządowych STOP. Inspiracją dla warsztatu jest książka ElifSafak „Czarne mleko”. Safak pisze w niej o miniaturowych kobietach zamieszkujących jej wnętrze. Czarne mleko to depresja, której autorka doświadcza po urodzeniu dziecka. Miniaturowe kobiety przekrzykują się nawzajem, a ona pozostaje w rozdarciu pomiędzy różnymi rolami, jakie pełni w życiu.
Podczas warsztatu Sylwii kobiety biorą aparat i kierują obiektyw na siebie. Chodzi o to, żeby w ogóle siebie dostrzec i żeby zobaczyć siebie różną. Fotografując się lub dając się fotografować, możemy przyjrzeć się różnym postaciom zamieszkującym w nas samych.
– Ja sama też aparat wykorzystałam do tego, żeby lepiej się poznać – mówi Sylwia. – Przez pewien czas robiłam sobie dużo autoportretów w różnych sytuacjach, właśnie po to, żeby zaakceptować siebie w różnych odsłonach. Wtedy, kiedy jestem chora, źle wyglądam, jestem opuchnięta, w różnych sytuacjach. Aparat stał się dla mnie narzędziem samoakceptacji.
Uczestniczki mają fotografować się także poza warsztatem, jak najwięcej, jak najczęściej.
– Chodzi o to, żeby nie przyzwyczajać się do jednego wizerunku samej siebie – tłumaczy Sylwia. – Bo to wywołuje frustrację. Chcę być taka i taka, a tutaj nagle nie jestem.
Machina Fotografika
W piwnicy domu norymberskiego na Kazimierzu jest stara kuchnia. Białe kafelki, okna z czerwonymi ramami, pośrodku wanna. W tej kuchni powstaje Miejsce Fotograficzne Machina Fotografika. Odbywają się tu wernisaże, spotkania z fotografkami. Początkowo Sylwia organizuje je z koleżanką – działają nieformalnie. Z tych działań rodzi się fundacja Machina Fotografika. Początkowo organizacja działa w pewnym uśpieniu. Sylwia szuka kogoś, z kim mogłaby współpracować, z różnymi osobami pisze projekty. Powstaje ich koło trzydziestu i żaden z nich nie uzyskuje dofinansowania. Robi więc różne rzeczy bez pieniędzy. To trudny czas. Jednocześnie studiuje, pracuje. Jest zmęczona i zaczyna być zniechęcona.
– Robiliśmy naprawdę wspaniałe rzeczy, tylko nikt nie chciał tego publikować, ani się tym zajmować – opowiada. – Nie miałam pojęcia, czemu to nie zaskakuje. To wszystko odbywało się dużym nakładem energii. Musiałam coś zrobić. Jednocześnie byłam w takim momencie w życiu, w którym już wiedziałam, że nie można pomagać innym ludziom, jeżeli nie zaspakaja się własnych potrzeb. A moim marzeniem było zawsze przejście polskiego wybrzeża. Pewnego dnia wstałam i miałam pomysł na projekt. To był ten moment, kiedy wymyśliłam „440”.
440 kilometrów po zmianę
Polskie wybrzeże od Świnoujścia do Piasków. 440 kilometrów marszu po piasku. Bałtyckie plaże – przeważnie puste.
– Pomyślałam: to po prostu idę – mówi Sylwia. – W sierpniu. Potrzebowałam dwóch miesięcy, żeby się przygotować. Zrobiłam aukcję zdjęć. Przyszli znajomi, sprzedałam tych zdjęć za 2000. Pożyczyłam plecak od siostry. Zapakowałam tam różne rzeczy, między innymi taki duży namiot, strasznie ciężki, i poszłam.
– Wymyśliłam, że chciałabym pomóc kobiecie, która nie ma nogi. Współpracowałam wtedy z Fundacją Jaśka Meli, która pomaga osobom z niepełnosprawnościami, robiłam tam warsztaty. Plan był taki, że idę, nagłaśniam to i szukam firmy protetycznej, która funduje protezę kobiecie, która jej potrzebuje.
Źle się spakowałam. Miałam na plecach 22 kilo. Chodzenie z takim plecakiem po piasku jest bez sensu. Do tego spanie na polach namiotowych, rozkładanie i składanie namiotu codziennie. Do tego wieczorem praca. Ale potem zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Zanim doszłam do Gdańska, zgłosiła się firma protetyczna, która powiedziała: „dajemy protezę.” Jak teraz o tym myślę, to widzę to w kategoriach małych cudów. Idziesz sobie piaskiem, opowiadasz o swojej idei i nagle ktoś ci odpowiada.
O swojej podróży Sylwia pisze na Facebooku. Odzywają się do niej dziewczyny z różnymi niepełnosprawnościami, z różnych miejsc Polski. Sylwia zaczyna z nimi pisać, a potem się z nimi spotykać. Tak powstaje grupa ambasadorek projektu.
Program Liderzy PAFW
Po pierwszym przejściu o Fundacji robi się głośno, ale zespół fundacji to wciąż jedna osoba.
– Wtedy w szkole trenerskiej poznałam Maćka – opowiada Sylwia. – On opowiedział mi o Programie Liderzy PAFW. Pomyślałam, że to jest coś dla mnie. Nie czułam się liderką, nie miałam takiego poczucia w ogóle. Nie czułam, że mogę kogoś inspirować. Zresztą większość kobiet w Programie takiego poczucia nie miała. Ale czułam, że mogę się czegoś nauczyć. W szkole dowiedziałam się, że potrzebuję zespołu.
W trakcie programu Sylwia dookreśla plan na kolejne lata, uczy się fundaisingu. Pierwsze wsparcie przychodzi z Nowego Yorku od NEWW. Na współpracę z samorządami dostaje dotację z Fundacji Batorego. Potem są kolejne granty.
W Programie systematyzują się też cele projektu. Do pierwszego – wsparcie konkretnej osoby, dochodzą kolejne. Drugi to większa widoczność kobiet z niepełnosprawnościami w przestrzeni publicznej. Potem dochodzi trzeci – plaże dostępne dla wszystkich i współpraca z samorządami. Dzięki Funduszowi Inicjatyw Absolwenckich Programu Liderzy PAFW, razem z dwiema innymi osobami, przygotowuje rekomendacje dostępnych i wygodnych dla wszystkich wejść na plażę w gminie Stegna.
Machina Fotografika
W Fundacji w międzyczasie pojawia się Olga Glińska – z talentem do organizacji i budowania struktury. Potem obie poznają Katarzynę Heród – która mieszka w Oświęcimiu. Sylwia z Krakowa przeprowadza się do Gdyni, powstają więc trzy oddziały.W czerwcu tego roku do zespołu dołącza Paulina Pohl, jedna z Ambasadorek projektu, która zastępuje Olgę na stanowisku prezeski.
Kilka lat po pierwszym przejściu, projekt „440 kilometrów po zmianę” realizuje już kilka osób. W 2017 roku, razem z Sylwią, brzegiem morza idzie nowa w zespole Agnieszka Sobala. W tym samym czasie w nadmorskich miejscowościach Kinga Karp, Katarzyna Żeglicka i Ola Migalska opowiadają o niepełnosprawnościach i inspirują do tworzenia przestrzeni dostępnej dla wszystkich.
„440” cały czas się rozwija. Sylwia cały czas rozmawia z ludźmi, szuka rozwiązań i ciągle się uczy. Razem z zespołem prowadzi konsultacje społeczne, przygotowuje rekomendacje architektoniczne dotyczące wejść na plaże – chodzi o to, żeby uwzględnić potrzeby różnych osób, nie tylko osób z niepełnosprawnościami. Wierzy, że dzięki projektowi jak więcej kobiet i mężczyzn uwierzy w swoje marzenia i zacznie je jak najwięcej, i na równych prawach,realizować w różnych sferach życia. Co roku dzięki„440” jedna kobieta otrzymuje protezę, albo wózek.
Rozwija się też cała Machina Fotografika, która przez różne działania artystyczne i rozwojowe wzmacnia i wspiera kobiety, żeby w pełni i na równych prawach uczestniczyły w różnych sferach życia. Zespół prowadzi działania antyprzemocowe, inspirujące do aktywności, buduje sieci organizacji kobiecych.
O pierwszej podróży brzegiem Bałtyku Sylwia mówi: – Nie wiem, czy teraz zdecydowałabym się, żeby wyruszyć w tą podróż. Czyli musi być na takie rzeczy moment. Ale bardzo cieszę się, że się zdecydowałam, bo nie wymyśliłabym tego wszystkiego, co się potem stało. Tak naprawdę, to tej podróży bałam się bardzo. Ale od tej pory wiem, że jeżeli coś ci mówi: wstań i idź, to po prostu należy to zrobić. Wstać i iść.
Tekst: Małgorzata Łojkowska
Więcej o Sylwii można przeczytać TU