Napędza mnie potrzeba zmiany i widzenie pewnych rzeczy. Jak czegoś nie ma trzeba to zrobić, żeby było fajniej, lepiej.
Z Jackiem Piwowarskim, absolwentem VIII edycji programu Liderzy PAFW, który właśnie został Sołtysem Roku 2017, o manii działania i nie tylko rozmawia Katarzyna Świeżak
Kiedy zawładnęła Tobą mania działania?
W 2004 roku, gdy zakładaliśmy Stowarzyszenie Bukowianie. Impuls do działania dał jego przyszły prezes, przedsiębiorca. W Bukowej się urodził, wychował i tu mieszkał. Chciał się podzielić swoimi pieniędzmi ze społecznością lokalną i rozruszać towarzystwo, zmotywować i wciągnąć do działania. Miał pomysł na książkę o swojej wsi i jej mieszkańcach. Ktoś mu powiedział, że jest młody nauczyciel, który skończył historię, czyli ja, i może mu pomóc w zbieraniu materiałów do książki i jej napisaniu. Materiałów było trochę, bo Bukowa to dawna wieś królewska. Książkę napisaliśmy i zostałem viceprezesem Stowarzyszenia. Wpadliśmy w wir działania i już nie mogliśmy przestać. Zaczęliśmy brać udział w PAFW-owskich programach, m.in. Działaj Lokalnie.
W dzieciństwie nic nie zapowiadało twoich przyszłych aktywności?
Przypomniałaś mi. W harcerstwie zawsze byłem zastępowym, w szkole – przewodniczącym klasy, na studiach – przedstawicielem samorządu studenckiego. Współorganizowałem juwenalia, prowadziłem licytację dla WOŚP. Napędza mnie potrzeba zmiany i widzenie pewnych rzeczy. Jak czegoś nie ma trzeba to zrobić, żeby było fajniej, lepiej.
Po co robić wokół wsi 3,5 kilometrowy rajd rowerowy?
Pomysł na Tour de Kologne był taki, żeby pokazać jaką fajną mamy okolicę, jakie ładne trasy bez ruchu samochodowego, także po to, żeby rozwijać zdrową ambicję – odrobina pozytywnej rywalizacji nie zaszkodzi. Pierwotnie miał to być rajd na rowerach bez przerzutek, ale ludzie mówili, że takich rowerów już nie mają, że trudno je pożyczyć. Dziś można wziąć udział w rajdzie i z przerzutkami i bez. Nagrodą dla zwycięzcy jest rower, a w tym roku prawdopodobnie dwa. W latach wyborczych pula nagród zawsze się zwiększa.
Mówisz, że masz szczęście.
W mojej wsi nie ma konfliktów, tu jest zgrana społeczność. Ludzie mnie akceptują…
Na sołtysa zostałeś wybrany jednogłośnie.
Jednogłośnie, bo byłem jedynym kandydatem. Jeśli kandyduje kilka osób i zwycięzca wygrywa np. tylko dwoma głosami dużo trudniej mu działać, bo ludzie go nie akceptują i łatwo wtedy o konflikty. Odbija się to na władzy, bo trzeba uczestniczyć w konfliktach, mediować. Ja nie muszę mediować. Gdy są konflikty trudniej też zachować neutralność. Może łatwiej się rodzą, gdy wieś jest zwarta, ludzie żyją blisko siebie? My mamy aż osiem przysiółków, czyli dzielnic. Łatwo być sołtysem w takiej wsi.
Tu jest też bardzo ładnie. W Wiązownicy Kolonii urodziłem się, i moja mama, i dziadkowie, mój tata 60 km stąd. Prawie całe życie tu spędziłem Ostatnio sobie uświadomiłem, że nawet wtedy, gdy mnie tu nie było, gdy uczyłem się w szkole średniej czy studiowałem do głowy mi nie przyszło, żeby żyć gdzieś poza. Utożsamiam się z tym miejscem, a jeszcze bardziej odkąd zostałem sołtysem.
Za dwa tygodnie w Wiązownicy Kolonii Eko Festyn, VI edycja.
To nasza sztandarowa impreza, zresztą pokłosie programu Liderzy PAFW. Na koniec Programu każdy z uczestników pisze swoją indywidualną ścieżkę rozwoju na 5 lat. Ja pomyślałem o imprezach integracyjnych. We wsi oczywiście organizowano dożynki, typowe festyny pod hasłem: jest kapela, piwo, bawimy się! Pamiętam takie imprezy z interwencją policji. Szarpanina w błocie. Miło nie było. Teraz na imprezach nie ma alkoholu, nachalnej muzyki. Jest rodzinna atmosfera, dorośli z dzieciakami przychodzą. Podczas jednego z Eko Festynów starszy pan klepnął mnie po plecach: Można w końcu sąsiada spotkać, poznać się, porozmawiać. Tak róbta!
Na Eko Festynach zbieramy baterie, elektro śmieci. Każdy kto przyniesie bierze udział w konkursie, w którym na zwycięzcę czeka nowy kosz na śmieci. Ludzie są zaangażowani i wpadają na różne pomysły, żeby wygrać. Kiedyś ktoś przyniósł telewizor rozłożony na cztery części, bo elektro śmieci zbieramy na sztuki. Całe rodziny coś przynoszą. Któregoś razu zwycięska rodzina przyniosła tego dwieście sztuk! Jakieś suszarki, lokówki, podzespoły komputerów. Cały czas coś dowozili, żeby przebić konkurentów.
Zbieramy też puszki na czas, uczymy jak segregować śmieci, żeby butelek z powietrzem nie wyrzucać, lecz je najpierw zgniatać.
Co robisz, żeby być sołtysem transparentnym?
Założyłem bloga (soltyswsi.pl). Kilka dni po tym jak zostałem sołtysem. Ludzie mnie wybrali to mają prawo wiedzieć co robię i na co wydaję pieniądze. Na początku wejść na bloga było 20, 30, super wynikiem było 100. Teraz codziennie jest 100 wejść, czasem 300, bywa i 1200.
Pomyślałem sobie, że te interakcje to taka inna forma naszych zebrań we wsi. Można o coś zapytać, dać komentarz. Piszę o wszystkim – na co poszły pieniądze z funduszu sołeckiego, wrzucam sprawozdania z mojej działalności, protokoły z zebrań i to się ludziom podoba. Starsi mieszkańcy dowiadują się od tych, którzy czytają bloga. Upubliczniam wszystko, nie usuwam żadnych komentarzy, nawet tych mniej pochlebnych, że np. zamiast siedzieć w sołectwie jadę do Warszawy, żeby się lansować. Widocznie ktoś tak naprawdę myśli. Dzięki blogowi i ja wiem, co się dzieje, co ludzie myślą. Stworzenie bloga miało skupić społeczność wokół wsi, nie wokół sołtysa. Mam uczulenie na określenia typu: ja zrobiłem, mój pomysł, moja wieś, moi ludzie. To słowa hegemonów. Powtarzam: tyle sołtys może, ile wieś pomoże.
Marzenia?
Żeby uratować starą szkołę z 1909 roku, ewenement w skali regionu, i żeby dzięki niej Wiązownica znalazła się na szlaku wiosek tematycznych. Można by robić warsztaty, np. malowania na szkle, kulinarne, wytwarzać produkty regionalne. Ale do tego potrzebni są ludzie, na których można bazować – pięć, sześć pewnych osób, które będą pracować, gdy przyjadą do nas wycieczki na zajęcia. A ludzie albo są zapracowani albo nie wierzą, że dadzą radę – a to nieprawda. Ja wiem, że mają auty i narzędzia w rękach. Potrzeba im tylko wiary, że ktoś zechce nas odwiedzić.
Pomysłów mi nie brak. Jestem ekstrawertykiem. Ale już się nauczyłem, zresztą dzięki programowi Liderzy PAFW, żeby także ludziom dawać przestrzeń na ich własne pomysły. Wcześniej starałem się tę przestrzeń sobą wypełniać.
Dziś wiem także, żeby nie mówić od razu o wszystkich pomysłach. Najlepsza jest metoda małych kroczków. Pamiętam, gdy pierwszy raz mówiłem o swojej wizji, co tu będzie za rok, dwa. Ci, którzy mnie wtedy słuchali wytrzeszczyli oczy: Co on gada?! Teraz nie wyskakuję daleko wprzód, a mówię o planach najbliższych, krótkoterminowych.
To jakie one są, oprócz Eko Festynu?
Klub aktywnej młodzieży w dawnej zlewni mleka. Po upadku spółdzielni mleczarskiej w środku wsi stał budynek nie wiadomo czyj. Nikt nie rościł praw, więc podjęliśmy działania, żeby go wykorzystać i po roku, decyzją wojewody, stał się własnością gminy, która nam go użycza. Będzie tu się mieścił lokalny klub sportowy. Fajnie, gdy inne organizacje się włączają i działamy wspólnie. Chłopaki z klubu, czyli moi koledzy z wioski, sami go remontują. Nie mamy pieniędzy, żeby wynająć firmę. Poza tym jak ludzie sami coś zrobią to szanują i nie pozwolą zdewastować.
Co jest najtrudniejsze w byciu sołtysem?
Przyciągnąć nowych ludzi do działania. Łudzę się, że ludzie sami się domyślą. Nie zmuszam, staram się zachęcać „na miękko”, delikatnie. Jest akcja sprzątania wsi. W bazie w swoim telefonie mam dwieście osób, do których rozsyłam smsy. Przychodzi kilkanaście osób. Ale z drugiej strony zakres prac nie jest tak ogromny, żeby kilkadziesiąt osób było potrzebnych. Może też nasza grupa tych najbardziej aktywnych jest zbyt zwarta?
A co jest najprzyjemniejsze w byciu sołtysem?
Patrzyć na proces zmian. Pięć, sześć lat temu Eko Festyn robiliśmy na gołej trawie, nie było ławek, placu zabaw, altanki. Budowanie społeczności wokół idei też jest przyjemne. Wiązownica Kolonia to już nie jedna ze wsi, a jedyna, wyjątkowa i ludzie coraz bardziej to czują, coraz bardziej o nią dbają. U nas nie ma aktów wandalizmu, a jak czasem się zdarzy, że młodzież zapomni po sobie posprzątać to trzeba jej o tym po prostu przypomnieć.